Siedziałam w krzakach, obserwowałam teren dokładnie. Widziałam kilkanaście klonów na polu walki, zadanie było praktycznie nie do wykonania. Nastawiłam uszu, wokół siebie słyszałam tylko ptaki i wiewiórki. Na lewym biodrze miałam przewiązaną torbę, w niej trzymałam kunai'e. Wyciągnęłam do nich dłoń, jednak w połowie drogi zaprzestałam. Te małe sztyleciki nie wystarczą, byłam w kropce. Czas leciał, a ja musiałam zaatakować bo inaczej to on pierwszy mnie znajdzie. Postanowiłam skorzystać ze sztyletów, które miałam schowane na plecach. Przyszykowałam się do spontanicznego ataku. Wzięłam jeden nóż z mojej torby, chwyciłam go pewniej i rzuciłam prosto do celu. Narzędzie odbiło się od kilka klonów i opadło na ziemię, zaczęła się idealna rozgrywka. Niczym pantera przemieściłam się między krzakami, powtórzyłam to sztuczkę ponownie. Teraz nie miałam czasu na najmniejszy błąd, sięgnęłam po sztylety i wbiegłam po cichu w ścianę dymu. Zauważyłam pierwszego przeciwnika, kiedy ten do mnie podbiegł obróciłam się ze sztyletami w ręku, ciąc go przy tym na kawałki. Kłoda drewna upadła na ziemię, ten odgłos zwabił innych przeciwników. Nie było to dla mnie wielkim wyzwaniem, szybkim ruchem przemieściłam się za ich plecy. Wykonałam szybkie cięcie, następne kłody upadły z łoskotem na ziemię. W tej chwili otworzyła się dla mnie prosta ścieżka. Zostały trzy osoby jedna z nich to był Qolemaru, chwyciłam ostatni nóż i rzuciłam przed siebie, odgłos odbicia się świadczył że tam są. Wbiłam się w sam środek kręcąc dookoła i rzucając sztyletami na około. Cała trójka odskoczyła jak oparzona, jednak było już za późno 2 klony padły jak kaczki na polowaniu. Co do prawdziwego przeciwnika, to drasnęłam go w policzek. Momentalnie się zatrzymałam, grad ciosów też mój atak nazywał się lotosem śmierci. Miałam go teraz jak na tacy.
< Qolemaru ? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz