czwartek, 7 maja 2015

Od Luny CD Qolemaru

- Jestem śmiertelnie obrażona... - Obróciłam się do niego plecami. Chciałam wywrzeć na nim presję, chyba mi się udało.
- Luna... - Mruknął uwodzicielsko. Zbliżył się do mnie, czułam jego ciepły oddech na szyi.
-No już dobrze, dobrze. Nie gniewam się na Ciebie. - Zaśmiałam się lekko, chwilę potem wstałam z łóżka. - No to chodź trzeba się przygotować na misję. - Złapałam go za dłoń podciągając go do góry.
- Co tylko powiesz. - Zaśmiał się. - Może mały sparing na rozgrzewkę...? - Zapytał się.
- Mi pasuje, dawno się z Tobą nie biłam. - Skierowałam się w stronę schodów, kiedy byłam obok barierki usiadłam na poręczy i zjechałam na niej.
- Widzę, że  znalazłaś sobie nową zabawę - Krzyknął Qolemaru.
- Możliwe, a teraz chodź zanim nam cały dzień przeleci. - Zaśmiałam się wychodząc na dwór. Pogoda nie była idealna, zbierały się burzowe chmury. Usłyszałam szelest za swoimi plecami, wykonałam zgrabny unik. Qolemaru chciał mnie złapać, jednak byłam dla niego za szybka. - Wybacz, ale mnie nie zaskoczysz. - Zaśmiałam się obracając w jego stronę, miał urażoną minę. - Oj no nie złość się. - Zrobiłam krok do tyłu, moje nogi natrafiły na opór. Poleciałam do tyłu na plecy, kątem oka widziałam jakaś postać pod moimi nogami. To był wodny klon Qolemaru, mężczyzna wykorzystał tą sekundę i skoczył na mnie. Przygwoździł mnie do ziemi, unieruchomił mnie całym ciałem.
- Oho, chyba ktoś tu stracił czujność. - Zaśmiał się.
Szarpnęłam prawą dłoń, jednak bez skutku. Nie mogłam się podnieść, Qolem spodziewał się wszystkiego. Znał mnie na wylot, nie mogłam go niczym zaskoczyć. Zaczęłam myśleć nad szybkim planem ucieczki, jedyne co mogłam zrobić to unieść lekko głowę. Jak pomyślałam tak zrobiłam, pocałowałam go w usta. Ten spiął się nieoczekiwanym obrotem sprawy. Wyśliznęłam jeden ogon i go uderzyłam. Qolemaru stracił równowagę,   przetoczyłam się nad nim i przycisnęłam go do ziemi.
- Oh, tego się nie spodziewałeś... hm... ? - Zaśmiałam się, chwilę potem wstałam i wyciągnęłam rękę i pomogłam mu się podnieść.
- Dalej mnie zaskakujesz, nie mogę się nadziwić. Chodź, zjemy coś i idziemy spać. Jutro czeka nas poważna misja.
- Hah, dobrze jak sobie życzysz. 
Razem z Qolemaru skierowaliśmy się do pałacu. Moj chłopak postanowił gotować, ja czekałam cierpliwie na jedzenie. Po półgodzinie zajadaliśmy w salonie. Byłam oczarowana tym jak qolem świetnie gotował. Po skończonym posiłku poszłam się umyć, potem wskoczyłam do łóżka. Mężczyzna dołączył do mnie po 10 minutach. Poczułam się trochę dziwnie, on chyba też, ale to uczucie przeszło kiedy się do mnie przytulił. Zasnęłam w jego ramionach.
                  * Natepnego dnia. *
Obudziłam się wcześnie rano, poszłam się umyć.  Chwilę potem zjadłam śniadanie i ubrałam się w cichy bojowe. Wzięłam sztylety do ręki, nie musiałam nawet budzić mojego nażeczonego. Ten stał już na nogach, szykował się do wyprawy.
- No i jak. Gotowa na misję...?
- Oczywiście,zawsze jestem przygotowana. Chodź, nie chcę się spóźnić... - Pociągnęłam go za sobą, razem wyruszyliśmy do biura w celu wypełnienia misji. Nasza droga nie trwała długo, naszym oczom ukazało się jej biuro.  Szybkim krokiem weszliśmy do środka. Strażnicy obrzucili mnie dziwnym wzrokiem. Naturalnym gestem zebrałam swoje włosy. I związałam je w kitek, tym samym odsłoniłam na plecach wszelkiego rodzaju ostrza.
- Pani. - Zaczął qolem. - Będę Ci dziś towarzyszył w ekskorcie, a to moja nażeczona Luna.
- Luna... - Odpowiedziała. - Czy to przypadkiem nie jest Mizukage.
- Wioski wody. - Dokończyłam grzecznie. - Miło mi panią poznać i obiecuję cie bronić póki nie skonam. - Skinęłam lekko głową.
- Dziękuję, skoro jesteśmy już wszyscy możemy udać się w drogę. Wstała z krzesła, moim oczom ukazał się duży brzuch. Coś mnie ścisnęło, czułam się jak w amoku. Jednak szybko się z niego wybudziłam. Z szybkością jakiej nikt się nie spodziewał, pojawiłam się obok tej kobiety.
- Mam pani pomóc, czy też nie. - Zapytałam grzecznie.
- Spokojnie, poradzę sobie ale to bardzo miłe z twojej strony. - Uśmiechnęła się lekko.
- Proszę, do usług. - Wróciłam na swoje miejsce. Wszyscy czekaliśmy na rozkaz naszej pani. Chwilę potem wyszliśmy na zewnątrz, tam czekały na nas konie. Każdy ze strażników dosiadł rumaka, pani wsiadła do powozu.
-  Wybacz pani Mizukage, ale mamy mały problem. Koń co był przeznaczony dla pańskiej mości ma kontuzje. Został nam tylko secretariat,  nikt na nim nie jeździ... jest zbyt porywczy... - Wskazał na konia uwiązanego przy płocie.
- Spokojnie, poradzę sobie... ale najpierw. Jutsu przywołania! - Krzyknęłam, uderzyłam dłonią o ziemię. Obok mnie pojawił się wielki rdzawawy wilk. Przewyższał mnie wzrostem. - to jest shen, mój pupil. - Powiedziałam szybko, chwilę potem podeszłam do ogiera. Odwiązałam go, ten stanął na tylnych kopytach. Zaczął wierzgać. - Hej... spokojnie... Nic Ci nie zrobię... - Złapałam za wodzę, miałam zamiar pogłaskać go po chrapach. Kiedy moja dłoń zetknęła się z jego nosem. Momentalnie przestał szaleć, patrzył prosto w moje oczy. - Widzisz...? Wszystko ok. - Uśmiechnęłam się, chwilę potym wskoczyłam na siodło.
- Jak to pani... - Jeden ze strażników zaniemówił.
- Haha, poznaliście moc przekonywania Luny. Widzicie jak działa na zwierzęta...? - Zaśmiał się.
- Dobra, dobra chodź już. Mamy mało czasu. Dałam ogierowi znak do tego żeby ruszył. Nasza misja właśnie się zaczęła, trzymałam się blisko powozu. Qolemaru jechał po drugiej stronie, shen obstawiał tyły. Jako smok może szybciej zareagować. Droga zapowiadała się strasznie długa. Nigdy wcześniej nie jeździłam konno. To był mój pierwszy raz, miałam nadzieję ze niw zrzuci mnie ze swojego grzbietu.
Przekraczaliśmy już granicę wioski, zmierzaliśmy prosto do celu, jednak był on daleko. Mijały godziny a podróż się dłużyła zastanawiałam się czy pani nie urodzi za wcześnie. Momentalnie koń na którym jechałam stanął na tylnych kopytach. Spadłam z jego grzbietu, inne konie też się spłoszyły. Podniosłam się w mgnieniu oka, strzała utknęła w jego barku. Zaczęłam go uspokajać, szybkim ruchem ją wyciągnęłam. Cały powóz się zatrzymał, wyciągnęłam sztylety.  Jednym z nich rzuciłam prosto w krzaki, ktoś oberwał bo usłyszałam krzyk.
- Qolem... - Powiedziałam, mężczyzna zareagował natychmiastowo. Wszyscy strażnicy pojawili się obok mnie, z krzaków wyskoczyli napastnicy.
- Co się tam dzieje... - Usłyszłam a głos.
- Niech pani tam siedzi. ! -  Krzyknełam.
Ninja zerwali się do walki, strażnicy tak samo. Ja trzymałam się na tyłach, rzucałam od czasu do czasu sztyletami. Albk pojawiłam się obok przeciwników i wykonywałam zlowieszczą stal. Walka trwała stanowczo za długo. Widziałam jak przeciwnicy otaczają Eskorte. Miałam dylemat, chronic panią czy rzucić się w wir walki. Wybrałam walkę, pojawiłam się w samym środku koła. W ułamku sekundy wykonałam lotos śmierci, noże latały wszędzie. Przeciwnicy padali jedno po drugim.
- Jak... - Jeden z nich nie wierzył własnym oczom.
- Lepiej nie...
Nie dokończyłam, przerwał mi kobiecy krzyk. Zanim ktoś zareagował byłam jużw drodze do powozu. Wpadłam do środka jak rakieta, shen walczył z jednym ninja. Ten wyciągnął kednak kunai'a. Rzucił go w kierunku kobiety w ciąży. Czas zwolnił, rzuciłam się w jej stronę żeby ją obronić. Zasłoniłam ją własnym ciałem, ostrze wbiło mi się w prawą stronę klatki piersiowej. Poczułam ból, korzystając z elementu zaskoczenia shen rzucił się na przeciwnika wywalając go przy tym z powozu. Na zewnątrz zamienił sjew smoka, jednym płynnym ruchem skręcił mu kark. Zagrożenie już minęło, zdjęłam opaskę z biodra. Wyciągnęłam broń z ciała, owinęłam ranę materiałem i mocno zacisnęłam.
- Mój boże... Luna nic Ci nie jest... ? - Zapytała kobieta.
- Nie spokojnie to tylko zadrapanie... - Uśmiechnęłam się.
- Boże  martwi... - Nie dokończyła bo złapała się za brzuch.
-Wszystko ok..?- Spojrzałam na nią.
- Chyba wody mi odeszły... - Szepnęła. - Mam skurcze... - Zaczerpnęła powietrza.
Do powozu wpadli strażnicy. - Pani wszystko ok ?!
- Tak... Luna uratowała mi życie. Ale teraz mamy ważniejszy problem... chyba rodzę... - Sapnęła.  - Proszę wyjdźcie, chcę żeby została ze mną tylko Luna...
- Yyy.. -Zaniemówiłam - ale...
- Proszę... teraz cie proszę jak kobieta kobietę.
Kątem oka widziałam jak Qolemaru puszcza mi oczko.
- Dobrze. - Usiadłam obok kobiety, a strażnicy zamknęli drzwi. Kobieta ułożyła się w pozycji leżącej - Nigdy nie odbierałam porodu...
- Teraz będziesz miała okazję. - Zaśmiała się lekko. Zaczęła głośno oddychać, wzięłam głęboki oddech.
* Oczami Qolemaru. *
Chodziłem w kółko, bałem się o Lunę była ranna. Co kilka minut słyszeliśmy krzyki,  nie wiem ile to trwało, ale po krótkim czasie usłyszałem płacz dziecka. Razem ze strażnikami podeszliśmy do powozu, otworzyliśmy drzwi. Ujrzałem Lune trzymała w rękach niemowlę. Wyglądała z nim słodko. Chwilę potem podeszła do kobiety i oddala jej dziecko.
* Oczami Luny *
- Możemy chyba wracać... - Uśmiechnęłam się lekko. Wyszłam z powozu i złapałam za wodzę. Ruszyliśmy w drogę do szpitala, ta przebiegała już spokojnie. Na miejscu inni strażnicy odebrali kobietę. Miałam się już zbierać, ale ktoś złapał mnie za bluzkę.
- Proszę poczekać... - Powiedział jeden ze strażników. - Mam do pani zasadnicze pytanie.
- Proszę bardzo, pytaj. - Zatrzymałam się przed wejściem do szpitala. Qolemaru stał już na dworze, czekał na mni.
- Nie wiem jak mam to przekazać, ale moja pani chcę pani podarować jednego z koni dworskich. Pozwoliłem sobie wybrać secretariat'a bardzo panią polubił. - Zagwizdał, chwilę potem widziałam jak jedem ze stajennych prowadzi konia. Jego rana została uleczona, kiedy mnie tylko zobaczył wyrwał wodzę mężczyźnie i popędził do mnie. Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po chrapach.
- Dziękuję. - Odpowiedziałam. - Będę o niego dbać. - Chwyciłam sznurek i skierowałam się do Qolemaru.
- Ooo... widzę że dostałaś prezent. - Zaśmiał się lekko.
- Tak. - Wskoczyłam na siodło. - Idziesz?  - Posunęłam się do przodu robiąc miejsce dla mojego nażeczonego. Usiadł zaraz za mną, dałam znak secretariatowi znak żeby  ruszył. Ogier wyrwał biegiem przed siebie, to uczucie było super. Galopowaliśmy aż do pałacu. Na miejscu zeskoczyłam z siodła, Qolem tak samo. Zdjęłam siodło, uzdę oraz wodzę. Pogłaskałam konia po chrapach, uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Chwilę potem skierowałam się do swojego pokoju, rozebrałam się z ciuchów i weszłam pod prysznic. To mi dobrze zrobiło, po kąpieli weszłam do swojej sypialni przebrana w piżame. Qolemaru już leżał, co mnie zdziwiło.
- Ej, od kiedy spisz ze mną w łóżku... - Zapytałam.
- Hmmm... Od dzisiaj.  - Zaśmiał się lekko.
- Dobra, ale jeśli będziesz mi zabierał kołdrę to się zdenerwuje. - Wskoczyłam na miejsce obok niego.
- Tak jest, będę grzeczny. - Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Dotyk chłodu na rozgrzanej skórze przyprawiał mnie o dreszcze. Nasze wargi zetkneły się w pocałunku. Znowu udało mi się go wtrącić z równowagi. Punkt dla Luny, zaśmiałam się w duchu. Mężczyzna popchnął mnie na poduszki nie przerywając tych pieszczot. Mi to pasowało, oplotłam swoje ręce na jego szyi.
< Qolemaru? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy